Stan naszej piłki jest taki, że występy w fazie grupowej stanowią święto. Nie łudzimy się i zbyt wiele nie spodziewamy się po polskich zespołach. Tymczasem jesienią 2011 roku dwa polskie kluby zameldowały się w grupie Ligi Europy, a co lepsze oba z niej wyszły!
We wtorek pisaliśmy w Historii Futbolu o Lidze Mistrzów 2005/2006, gdy Wisła Kraków we frajerski sposób straciła awans do grupy z Panathinaikosem. Prawda jest jednak taka, że sześć lat później znowu krakowianie byli o krok i znowu grecki język dał im się we znaki. Tym razem Wisła po wyeliminowaniu Skonto Ryga i Liteksu Łoewcz trafiła na APOEL Nikozja. Cypryjczycy mieli nie stanowić wielkiej przeszkody, choć wiele osób obawiało się – słusznie – rewanżu na Neo GSP w Nikozji.
U siebie Patryk Małecki dał nadzieję na awans. W rewanżu gospodarze prowadzili 2:0, ale wtedy odpowiedział Cezary Wilk. Gdy wydawało się, że Robert Maaskant i Stan Valckx dopną swego, w 87. minucie Ailton strzelił decydującego gola i tyle było z awansu. Swoją drogą APOEL sensacyjnie dotarł wówczas do 1/4 finału!
W międzyczasie Jagiellonia zdążyła się skompromitować z Irtyszem Pawłodar w I rundzie kwalifikacji. Śląsk Wrocław pokonał Dundee United i Lokomotiw Sofia aż dopiero Rapid Bukareszt okazał się lepszy. Swoją drogą mecz w Dundee, a raczej gol Sebastiana Dudka zapadł w pamięć.
„I wsio”
Legia miała do fazy grupowej blisko, bo tylko dwie rundy. Najpierw ograła Gaziantepspor, a potem trafiła na Spartak Moskwa. Wydawało się, że dużo bogatszy klub z Rosji nie da szans polskiej drużynie. W Warszawie po kapitalnym meczu było 2:2, ale emocje przy Łazienkowskiej były dopiero preludium przed tym, co się wydarzyło na Łużnikach.
Szybkie dwa ciosy Spartaka raczej nie dawały nadziei, ale później zaczeły dziać się niewiarygodne rzeczy. Najpierw Michał Kucharczyk strzelił gola kontaktowego, bo jeden z rywali nie zdążył wyjść i nie pozostawił Kuchego na kilometrowym spalonym. Kilka minut później było 2:2 po bramce Macieja Rybusa z dystansu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby Rybka trafił lewą nogą, a tymczasem okazało się, że i prawą potrafi niesamowite rzeczy. W drugiej połowie emocji było znacznie mniej aż do końcówki. Wszyscy czekali na dogrywkę i… się nie doczekali. Czy ktoś pamięta takiego zawodnika jak Moshe Ohayon? Mało kto, ale to on podał na lewą stronę do Jakuba Wawrzyniaka, którego centrę wykorzystał Janusz Gol i strzelił – nomen omen – gola. Co było potem? Rosyjski komentator powiedział „I wsio” oznajmiając po chwili, że Legia jest w fazie grupowej LE, a następnie było już tylko „Janusz gol allez allez” intonowane przez kibiców jeszcze przez dłuuuugi czas.
Wynik ten sam, ale droga inna
Oba nasze kluby były w ostatnim koszyku, ale trzeba przyznać, że nie mogły narzekać na losowanie. Legia trafiła do grupy C z PSV, Hapoelem Tel Awiw i Rapidem Bukareszt, z kolei na Wisłę w grupie K czekało Twente Enschede, Fulham i Odense.
Co prawda krakowianie i warszawianie zakończyli rozgrywki grupowe w identyczny sposób – 9pkt i drugie miejsce – to już droga do tego była kompletnie inna. Legia po porażce z PSV na inauguracje, później ograła Hapoel i dwukrotnie Rapid Bukareszt, co zaowocowało awansem już po czwartej kolejce! Porażki z Holendrami i Izraelczykami na koniec nic już nie zmieniły. To właśnie domowy mecz z Hapoelem, z drugiej kolejki, był też najgłośniej komentowany ze względu na oprawę kibiców warszawskiego klubu… „Dżihad Legia”.
Sukces Wisły rodził się w dużych bólach. 1:3 z Odense i 1:4 z Twente niczego dobrego nie zwiastowały. Co prawda udało się później pokonać Fulham przy Reymonta 1:0, ale dwa tygodnie później Anglicy sprowadzili Wisłę na ziemię wygrywając w Londynie 4:1. Nadzieja przyszła niemal miesiąc później, gdy Wisła nieoczekiwanie pokonała Odense w Danii, a Twente w końcówce ograło Fulham. Przed ostatnią kolejką sytuacja była jasna. Wiślacy musieli wygrać i liczyć na potknięcie Anglików u siebie z Odense. Z jednej strony plusem był fakt, że rywal krakowian był już pewny awansu z pierwszego miejsca, ale Odense już wiedziało, że kończy swoją przygodę z pucharami, więc nie musiało się wysilać na Craven Cottage.
Wisła wygrała po golach Łukasza Garguły i Cwetana Genkova. Tyle że w międzyczasie Clint Dempsey i Kerim Frei strzelali dla Fulham. Później jednak kontaktowego gola strzelił Henrik Andreasen, a w 93. minucie wyrównał Baye Fell, który uszczęśliwił kibiców Odense, ale jeszcze bardziej fanów Wisły świętujących przy Reymonta awans do wiosennego grania w fazie pucharowej.
Szybki koniec
Tutaj teoretycznie łatwiejszego rywala miała Wisła, która trafiła na Standard Liege. Legia musiała się mierzyć ze Sportingiem CP. Pierwsze mecze, jako ekipy nierozstawione, Polacy zagrali u siebie. W Krakowie 1:1 uratował Genkow, zaś w Warszawie 2:2, ale z niedosytem, gdyż legioniści dwukrotnie prowadzili. W rewanżach też wiele nie zabrakło. Krakowianie znowu nie przegrali, ale bezbramkowy remis był wodą na młyn dla Belgów. Podobnie jak dla Portugalczyków. Ci jednak dla pewności strzelili gola i przypieczętowali awans.
Można było żałować, bo niewiele zabrakło jednym i drugim. Co ciekawe Sporting miał sporo kłopotów z Legią, a później dopiero Marcelo Bielsa i gracze Athletiku Bilbao zatrzymali Lwy w półfinale.
***
Poprzednie odcinki cyklu: