Ligi hiszpańskiej nie da się oglądać! Niedziela cudów wzorem Piłkarskiego Pokera

Laguna

Pamiętacie sędziego Lagunę z hitowego filmu o korupcji w polskiej piłce? Jeszcze mecz się nie rozpoczął, a wszystko już dawno było ustalone, zapłacone i z góry wiadome. Nie obwiniamy hiszpańskich arbitrów o korupcję, ale zastanawiamy się, czy w tygodniu poprzedzającym kolejkę nie odbywa się losowanie między nimi, na zasadzie, który bardziej zaszkodzi… Zabawa przednia, ale chyba tylko dla nich samych.

Siada człowiek sobie w niedzielę i chce obejrzeć najlepsze drużyny w Primera Division. Patrzy w rozkład meczów i jest zadowolony.

12:00 Real Betis–Barcelona
16:00 Espanyol–Sevilla

Na pierwszy rzut oka nieźle zapowiadające się mecze, ale przede wszystkim grają wicelider i trzecia drużyna ligi, a więc czołowe ekipy Europy. Tyle że sędziowie uznają, iż trzeba słabszym rywalom pomóc. Żeby jeszcze zrobili to w sposób delikatny, w białych rękawiczkach, ale nie. Jazda na chama, byleby zaistnieć w świadomości kibiców.

Najpierw mecz w Sewilli, gdzie Real Betis nieoczekiwanie rozgrywa mecz sezonu i naprawdę momentami przyciska Barcelonę do ściany. Prowadzi 1:0, marnuje okazje na 2:0, aż przychodzi decydujący moment i – w teorii – pada gol wyrównujący dla „Blaugrany”. Piłka przekracza linię o co najmniej pół metra, ale mimo to liniowy kompletnie ignoruje sytuację i puszcza dalej grę. Więcej o tej sytuacji pisaliśmy wczoraj.

Piłkarze Barcelony protestowali, ale bez większego przekonania, co było aż dziwne w skali przewinienia, bo tam zmieściłyby się jeszcze ze dwie piłki – między linią a futbolówką, którą próbował rozpaczliwie wybijać Aissa Mandi. Piłkarze oszukani, kibice oszukani, a jak się mają czuć sponsorzy czy telewizja? Javier Tebas, szef ligi, wspomina o tym, że technologia goal-line jest za droga. Czy naprawdę wydanie kilkuset tysięcy na każdym stadionie, tudzież kilkunastu milionów w perspektywie całej ligi jest takim wielkim wydatkiem dla chcącej uchodzić za ligę numer jeden na świecie? To są śmieszne pieniądze, które pomogą w ukróceniu takich procederów, jak ten w Sewilli. Doprawdy działanie władz ligi przypominają milionera, który nie poleci na spotkanie biznesowe, bo nie ma połączeń tanich linii, więc przelot za kilkaset złotych jest za drogi…

Cóż, zrobić z siebie idiotę każdy może, bo od tego jest wolność osobista, ale nie wszyscy sobie życzą, żeby z nich robiono idiotów, gdy wydają miesięcznie kilkanaście bądź kilkadziesiąt złotych, lub innej waluty, na abonament dla ligi, której władze udają, że nie ma problemu sędziów.

Żeby w niedzielę tylko jedna sytuacja wypaczyła wynik meczu… W Barcelonie Sevilla miała sięgnąć po kolejne zwycięstwo wyjazdowe w tym sezonie. Wszystkiemu w porę zapobiegł Inaki Bikandi Garrido, o którym niedawno pisaliśmy na łamach ZZP.

Pierwsza minuta, Pablo Piatti wjeżdża w obronę Sevilli, delikatnie dotyka go Nico Pareja, a sędzia… wskazuje na wapno (!) i wyrzuca obrońcę gości z boiska! Dwie decyzje kompletnie od czapki, które ustawiają mecz, bo po chwili Jose Antonio Reyes daje prowadzenie Espanyolowi, ale zdecydowanie ważniejszy fakt jest, że Sevilla musi grać przez cały mecz w osłabieniu.

Jeśli już baskijski arbiter ubzdurał sobie, że pójdzie śladami sędziów z koszykówki, to nie miał najmniejszego prawa wyrzucić Parejy z boiska. Już pomijając zmianę w przepisach, które miało ukrócić podwójnego karania, pamiętajmy, że obok był kolejny zawodnik Sevilli, więc nie ma mowy o czystej sytuacji. „Los Nervionenses” próbowali przez większość meczu walczyć, ale niestety z każdą minutą słabli i nie byli w stanie odrobić poniesionych wcześniej strat.

Wieczorem było lepiej. Na Santiago Bernabeu niemal bezbłędnie, ale na San Mames kilka kontrowersji się musiało pojawić. M.in. z rzutem karnym dla Sportingu Gijon czy też sytuacja, gdy Fernando Amorebieta uderzył w twarz Aritza Aduriza. Reprezentant Wenezueli powinien otrzymać minimum żołtą kartkę, co i tak skutkowałoby opuszczeniem boiska – miał już napomnienie na swoim koncie – ale sędzia Clos Gomez ukarał… Aduriza za protesty. Cóż, tylko pogratulować humoru arbitrowi.

Największym paradoksem tej fatalnej niedzieli jest to, że kolejka rozpoczęła się od meczu Osasuna–Malaga, w którym Ricardo De Burgos Bengoetxea wzorowo prowadził zawody i wszystkie decyzje można uznać za prawidłowe. Cóż, parafrazując powiedzenie – dobre, złego początki…