Frajerski Liverpool na rollercoasterze. Krychowiak i VAR się nie polubili

Puchar Anglii to z dużą dozą prawdopodobieństwa jedne z bardziej pokręconych rozgrywek na najwyższym poziomie. Trzecioligowe Wigan po raz kolejny eliminuje ekipę z Premier League, Tottenham remisuje z czwartoligowcem, a to i tak nie jest wydarzenie dnia. Ten tytuł (po raz kolejny w ostatnim czasie) przypadł spotkaniu, w którym udział brał West Brom.

W czwartej rundzie FA Cup Liverpool podejmował u siebie drużynę Krychowiaka. Na papierze faworyt był oczywisty, biorąc pod uwagę możliwości „The Reds” i – delikatnie ujmując – niezachwycające w tym sezonie „The Baggies”. Po katastrofalnym, wręcz niewytłumaczalnym błędzie Evansa bramkę w 5. minucie zdobył Firmino i wydawało się, że na własnym boisku podopieczni Kloppa odbiją sobie ostatnią porażkę ze Swansea.

Radość na Anfield nie trwała nawet minuty, bo tuż po wznowieniu gry wyrównał Jay Rodriguez. Po kolejnych czterech minutach i świetnym rajdzie Krychowiaka Anglik zdobył drugą bramkę i koszmary Kloppa powróciły. Jeśli ktoś jednak myślał, że to szczyt emocji, najlepsze miał przed sobą.

Najpierw padła kolejna bramka dla gości. Na pierwszy rzut oka zupełnie prawidłowa, jednak sędzia skorzystał z VAR i ocenił, że znajdujący się na pozycji spalonej zawodnik WBA absorbował uwagę Mignoleta. Parafrazując powiedzenie, kto nie strzela na 3:1, remisuje 2:2. Tak powinno być i tym razem, gdyż po kolejnych kilku minutach i trwającym dłuższą chwilę sprawdzeniu VAR, arbiter wskazał na jedenastkę. Przy obu tych sytuacjach najaktywniejszy był Krychowiak, próbujący wytłumaczyć sędziemu swoje racje. Możemy się tylko domyślać, co myślał sobie wtedy Polak o tej technologii.

Na szczęście dla gości Firmino się pomylił, co dobrze wyszło w pewnym sensie Liverpoolowi. Już widzimy te loże szyderców i przeinaczanie nazwy klubu na LiVARpool… Gospodarze faktycznie grali tragicznie i remis im się w tamtym momencie po prostu nie należał. Do tej pory nie wiemy, jakim cudem można tyle czasu pracować nad obroną i dalej patrzeć, jak zawodnicy w niej grający biegają niczym dzieci we mgle, czego dowodzi gol na 1:3 w 45. minucie. Przy nim sędzia również potrzebował dłuższej chwili i narady z asystentami, po raz kolejny denerwując Krychowiaka i spółkę. Cóż, przynajmniej kibice mieli co oglądać…

W drugiej połowie po potrójnej zmianie w 65. minucie Liverpool zaczął być Liverpoolem. James Milner poukładał środek pola, a kontaktową bramkę 13 minut później zdobył Salah. Gospodarze mimo kilku okazji nie potrafili pokonać dobrze dysponowanego Bena Fostera i w ostateczności przegrali domowe spotkanie. Pierwszy raz od 23 kwietnia… Kolejny raz pożegnali się z FA Cup również w 4. rundzie – niemal dokładnie rok temu (28.01.2017) polegli 1:2 z Wolverhampton.

Jeśli tyle mówi się o „DNA Barcelony”, trzeba chyba zastanowić się nad DNA Liverpoolu. Świetny atak i katastrofalna defensywna to przecież znak rozpoznawczy nie tylko ostatnich lat – wystarczy przypomnieć sobie pamiętny finał w Stambule w 2005 roku. Różnica polegała na tym, że wtedy bronił Dudek, a teraz robi to (choć nieudolnie) Mignolet i Karius. Przykro używać takiego słowa w odniesieniu do tak wielkiego klubu, ale Liverpool mimo potencjału broni po prostu po frajersku. I nic nie zapowiada, by miało się to zmienić…

Fortuna: Odbierz 100 zł na zakład bez ryzyka lub 20 zł ZA DARMO + bonus od depozytu do kwoty 400

Komentarze

komentarzy