AS Roma to Francesco Totti, Manchester United to Ryan Giggs, AC Milan to Paolo Maldini, FC Barcelona to… No właśnie. W ostatnich latach na Camp Nou obserwowaliśmy wielu świetnych wychowanków związanych z tym klubem przez długie lata. Mimo tego raczej każdy kibic piłki w pierwszym skojarzeniu odpowie: „Messi”. Messi jest Barceloną, Barcelona jest Messim.
Już od około 15 lat co jakiś czas pojawiają się plotki, łączące Argentyńczyka z odejściem do klubu „X”. Dawniej pojawił się Juventus, w kolejnych latach Manchester City, a to wszystko i tak wydawało się bujdą wyssaną z palca. W praktyce nikt nie wyobrażał sobie, że Messi mógłby opuścić stolicę Katalonii.
Najlepszy piłkarz świata wielokrotnie zaznaczał, że Barcelona to jego dom, to klub, który pomagając mu w nastoletnim wieku dał mu wszystko, a on sam chętnie grałby w niej zawsze. Jak to jednak nawet w najlepszym małżeństwie bywa, zdarzają się sytuacje kryzysowe, które niezłagodzone w odpowiedniej chwili, potrafią to wszystko zniszczyć.
Taka sytuacja może (choć nie musi) mieć miejsce właśnie teraz. Barcelona pod względem sportowym jest w najgorszym miejscu od ponad dekady, na domiar złego sytuacja w klubie jest – delikatnie mówiąc – napięta. Prezydent Bartomeu jest osobą przez wielu po prostu znoszoną, trudno mówić o jakiejkolwiek sympatii. Na wyższych szczeblach często dochodzi do zmian, zwolnień, a zatrudniane „legendy” niekoniecznie wywiązują się ze swoich zadań. Tak było choćby w przypadku Abidala, którego ostatnio publicznie skrytykował właśnie Messi.
Realne widmo odejścia?
Nic dziwnego, że znów pojawiły się plotki o możliwym odejściu Argentyńczyka z „Blaugrany. „El Chiringuito TV” donosi nawet, że ten opuści klub, jeśli Bartomeu w nim pozostanie. Aż chciało by się zacytować słynne: „Jeśli nie odwoła swoich słów to wyp(…)” – no, wiadomo co. Można by się z tego zaśmiać jak w poprzednich latach, tym bardziej, że klauzula odejścia 32-latka wynosi 700 milionów euro.
Są jednak inne okoliczności sprzyjające takiej ewentualności. Główną jest to, że Messi po sezonie może opuścić klub, jeśli tylko będzie tego chciał. Bez żadnych konsekwencji. Umożliwia mu to zapis w umowie, obowiązującej na ten moment do 2021 roku. Teoretycznie powinniśmy więc mieć wysyp chętnych po najlepszego zawodnika, ale… niekoniecznie musi być to opłacalne.
Poza tym, że Messi jest dla Barcelony istnym zbawieniem, jest także pokaźną „pijawką”. Zapewnienia o tym, że „grałbym nawet za darmo” brzmią ładnie, ale nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Ponad 60 milionów euro brutto tak zwanej „podstawy”. Do tego prawa wizerunkowe, możliwe bonusy opiewające na kilkanaście milionów, czy też „premia lojalnościowa”. Łącznie Barcelona wydaje co roku na swojego „cracka” około sto milionów. Jeśli miłość klubu i Argentyńczyka jest światlem, jej utrzymanie generuje cholernie drogie rachunki.
Opcji nie jest wiele
Łącząc wszystko, raczej nie ma zbyt wielu klubów, które mogłoby sobie pozwolić na ściągnięcie i utrzymanie Messiego, nawet jeśli ten byłby „wolnym agentem”. W ciemno można zakładać, że „dostępny” Argentyńczyk chciałby od potencjalnego nowego klubu dostać jeszcze więcej. Zostałaby urządzona licytacja. Manchester City? Mógłby, ale nawet „Obywatele” nie wydają aż takich pieniędzy. Juventus? Cristiano Ronaldo jest dla niego dużo tańszy, a i tak potrzeba było sporo gimnastyki, by go opłacić. PSG? Tu takie szaleństwo byłoby realną opcją. Pozostaje pytanie, czy Messi byłby gotów w jakiś sposób zepsuć swoją legendę właśnie dla Paryża…