Everton to zagadka obecnego sezonu Premier League. Drużyna środka tabeli, która co jakiś czas wita na wyższych pozycjach i aspiruje do pozostania tam, kompletnie się pogubiła. Wśród piłkarzy, których nazwiska mogą imponować, nie ma ani jednego, który potrafiłby pociągnąć kolegów za sobą. Być może wkrótce pojawi się ten, który to zmieni.
Plany na obecną kampanie były ambitne. Wystarczy wspomnieć, że na wzmocnienia przeznaczono ponad 140 milionów funtów. Kwotę, na jaką nie może sobie pozwolić wiele czołowych europejskich klubów. Co było celem „The Toffees”? Patrząc na nazwiska takie jak Sigurdsson, Pickford, M.Keane, Klaassen, czy Rooney, naprawdę można było spodziewać się sporego progresu. Z drużyny za duże pieniądze sprzedano jedynie Lukaku, ale to „jedynie” okazało się zaporą nie do przejścia.
Po niezbyt udanej końcówce przygody Roberto Martineza, stery w szatni przejął Ronald Koeman. Everton mógł się podobać, więc po wspomnianych wzmocnieniach apetyty były duże. Co z tego wyszło, wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę. Zbudowanie szatni to nie zadanie na miesiąc, a czasem może zając naprawdę dużo czasu. Nie ma Lukaku, nie ma Barry’ego, nie ma Howarda, nie ma Williamsa… Trzon drużyny został zachwiany i na razie nic nie wskazuje na to, by nowe nabytki stały się piłkarską rodziną. Trudno nawet oceniać trenerskie umiejętności następcy Koemana – Davida Unswortha – jeśli w szatni większość się nawzajem nie zna i tylko irytuje tym, co wychodzi na boisku.
Niedługo pojawi się światełko, które być może tchnie życie w ten zepsuty organizm, jakim obecnie jest Everton. Yannick Bolasie – bo o nim mowa – boiska Premier League w 2017 roku oglądał jedynie w telewizji. Zawodnik pozyskany przed poprzednim sezonem nie nagrał się w nowej drużynie. W swoim 15. występie przeciwko Manchesterowi United (4.12, 1:1), doznał kontuzji kolana, przez którą dwukrotnie musiał być poddawany operacji. Teraz, po prawie roku przerwy, trenował z kadrą U-23, a w środę został włączony do pierwszej drużyny.
To już drugi po Eriku Lameli piłkarz, który wraca po długiej walce. Ale czy będzie kluczowy? Trudno stwierdzić. Nie można od niego oczekiwać, że grając na skrzydle będzie dla Evertonu tym, kim dla Liverpoolu są Sadio Mane i Mohamed Salah. Mimo wszystko pamiętając jego świetną postawę w Crystal Palace, można liczyć na tchnięcie w ofensywę ducha walki, szybkości i potrzebnej iskry. Potrzebnej szczególnie teraz, kiedy jego klub niebezpiecznie wisi w pobliżu strefy spadkowej…