#4 Mecz o Życie – „Kraków”

Postanowiliśmy ruszyć z nowym cyklem z gatunku football fiction. Dość nietypowym, ponieważ czegoś takiego jeszcze nie było w polskich mediach sportowych. „Mecz o Życie”, bo tak nazywa się ta seria jest kryminałem, w którym głównymi bohaterami są osoby ze świata futbolu. By nie było jednak zbyt nudno, występują pod fikcyjnymi nazwiskami. Tym samym będziecie mieli dodatkową zabawę, by odgadnąć kim jest detektyw Sierniak, Janusz myśliwy, czy wiele innych postaci. Kolejne odcinki będziemy publikować, co jakiś czas. Intensywność zależy od tego, jak wam się spodoba ten pomysł… Zapraszamy do lektury czwartego rozdziału. 

Jeśli nie czytałeś trzech pierwszych rozdziałów „Meczu o Życie”, nie zaczynaj czwartego, ponieważ niewiele zrozumiesz. Zaległości można nadrobić tutaj:

1. rozdział – Wisielcy [KLIK]

2. rozdział – Nadzieja [KLIK]

3. rozdział – Złotówa [KLIK]

– Na dole znajduje się również ściągawka, w której szybko sprawdzicie imiona i nazwiska głównych bohaterów.

4. rozdział – Kraków 

Kancelaria Leona Mielcara mieściła się w Krakowie. Pomimo tego, że na miejsce mieliśmy dotrzeć dopiero wieczorem, chcieliśmy od razu porozmawiać z ojcem zaginionych braci. Pomyślałem nawet, żeby zadzwonić do niego przed wyjazdem z Więcborka, ale Kostrzewski szybko wybił mi to z głowy. Słusznie zresztą, ponieważ gdyby ktokolwiek z nas zadzwonił do niego i poprosił o spotkanie za kilka godzin, ten nie chciałby czekać. Wyjścia były więc dwa. Pierwsze – chyba najgorsze – musielibyśmy powiedzieć mu przez telefon, że znaleźliśmy ciała jego synów, którzy zaginęli 13 lat temu. Drugie – nieco lepsze – poprosilibyśmy go o cierpliwość, co skończyłoby się zapewne tak, że uruchomiłby swoje kontakty i być może sam dowiedział się, że wreszcie może zorganizować pogrzeb.

Ledwie zrobiliśmy 50 kilometrów, a miałem wrażenie, że jedziemy pół dnia. Łącznie musieliśmy pokonać prawie sześćset, więc tym bardziej współczułem Kostrzewskiemu, że będzie prowadził całą drogą. Gdyby nie wstrząśnienie mózgu, które zapewne miałem, mógłbym go zmienić, ale mój stan zdecydowanie na to nie pozwalał. I tak byłem z siebie dumny, że nie musimy stawać co kwadrans, żebym mógł zwymiotować. Dawałem radę, co najprawdopodobniej zawdzięczałem doświadczeniu z dzieciństwa, ponieważ wówczas cierpiałem na chorobę lokomocyjną. Na każdej wycieczce szkolnej, czy wyjeździe na zgrupowanie nikt nie chciał ze mną siedzieć w autokarze, gdyż zawsze wymiotowałem. Aż do czasu, gdy na turnieju „Gothia Cup” poznałem rówieśnika z Belgii, który sprzedał mi ciekawy patent. Otóż okazało się, że nie trzeba napychać się tabletkami Aviomarin, a wystarczy głęboko oddychać, gdy zaczyna robić się niedobrze, a przede wszystkim przez całą drogę należy patrzeć naprzód. Brzmi banalnie, ale można powiedzieć, że ten błahy sposób zmienił moje dzieciństwo. Wreszcie nie czułem się, jak piąte koło u wozu podczas podróży, a kilku kolegów nawet przekonało się do tego, że można ze mną usiąść, gdyż tym razem nie zrzygam się do reklamówki albo co gorsza na ich kolana, co niestety raz mi się zdarzyło.

Kostrzewski słuchał muzyki, która nawet mi odpowiadała. No może poza „Nirvaną”, z której wyrosłem w czasach licealnych. Choć nie powiem, że gdy włączył płytę Soundgarden, przypomniałem sobie, że grunge jest naprawdę przyjemny i rozluźniający, a tego było mi trzeba. Mógłbym nawet zasnąć przy takiej muzyce, gdyby nie fakt, że Andrzej, co 20 minut odpalał papierosa. Co prawda na początku powiedziałem, że nie będzie mi to przeszkadzało, ale wówczas nie byłem świadom, że w drodze do Krakowa zamierza wypalić całą paczkę.

W trakcie drogi rozmawialiśmy trochę o futbolu, rodzinie i pracy. Andrzej był jedną z tych osób, w której towarzystwie milczenie było przyjemne. Okazało się, że podobnie jak ja miał nastoletnią córkę i żonę, która notorycznie wściekała się na niego, że zbyt dużo pracuje. Sprzedał mi nawet kilka trików, jak udobruchać Anię, ale wiedziałem, że i tak nie podziałają. Poza tym przed wyjazdem do Krakowa zadzwoniłem do żony i powiedziałem prawdę z zastrzeżeniem, że nie może na razie nikomu o tym mówić. Nadal była smutna, ale już nie rozczarowana. Zrozumiała, że tym razem miałem naprawdę ważny powód, by przełożyć powrót do domu.

Gdy przyjechaliśmy nieco ponad połowę dystansu, zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnej knajpie, która reklamowała się tym, iż pół roku temu przeszła „Kuchenne Rewolucje” Magdy Gessler. No cóż, cudów Magda nie zdziałała, ale najgorzej również nie było. Standardowo zamówiłem żurek, a na drugie policzki wołowe z czerwonym winem. Komisarz postawił na krem z brokułów i pirogi z kaczką… W trakcie posiłku padło ważne pytania z ust Andrzeja: – Jak myślisz, czy Mielcar będzie załamany, czy bardziej wkurwiony i nastawiony na zemstę za śmierć swoich synów?

Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że dla nas lepiej będzie, jeśli nie będzie chciał angażować się w śledztwo. A co ważniejsze nie pójdzie z tym do mediów, bo wówczas na bank sprawa stanie się polityczna, a policja zostanie zlinczowana za to, że wcześniej nic nie potrafiła zrobić – odpowiedziałem z dużą pewnością siebie.

– No właśnie, dlatego masz świadomość, że jak sprawa trafi na okładki, będziesz jedyną osobą, która będzie mogła to ugasić i trochę ocieplić nasz wizerunek? Nie jesteś policjantem, ludzie cię lubią… 

Wolałbym tego uniknąć – przerwałem zdecydowanie Kostrzewskiemu. I dodałem nieco oburzony: –  Wiesz, już nie raz przerabiałem takie coś i zawsze żałowałem. Nie chcę być gościem od PR-u, a detektywem. Do moich obowiązków należy znalezienie Bogdana i Jacka oraz ukaranie morderców, którzy pozbawili życia trójki moich kolegów, a także młodych Mielcarów. Na tym chcę się skupić, a nie na tym, co opinia publiczna będzie myślała o działaniach policji trzynaście lat temu, czy teraz. 

– Jasne, rozumiem. Źle się wyraziłem. Po prostu chciałem cię ostrzec, że jak sprawa trafi do mediów, będziesz musiał uważać, gdyż podejrzewam, iż łatwo ci nie odpuszczą.

Po tej wymianie zdań, której nie nazwałbym sprzeczką, ruszyliśmy w dalszą trasę. Po drodze omówiliśmy jeszcze strategię rozmowy ze starym Mielcarem. Uznaliśmy, że lepiej jeśli pozostanę tylko słuchaczem, a całą rozmowę poprowadzi Andrzej, który prowadzi sprawę.

Do Krakowa wjechaliśmy kilka minut po 20:00. Andrzej zadzwonił do Leona Mielcara, który jeszcze nie skończył pracy. Zaprosił nas do kancelarii, w której zjawiliśmy się po trzydziestu minutach. Już na pierwszy rzut oka było widać, że przyjechaliśmy do jednego z najlepszych prawników w kraju. Wystrój wnętrza sugerował, że do czynienia mamy z człowiekiem nie tylko bogatym, ale również z wysublimowanym gustem. Podłogi z marmuru, na ścianach nowoczesne obrazy. I tak było na każdym piętrze, których były trzy. Na najwyższym znajdował się gabinet Leona Mielcara, który mógł mieć około 80 m². Pierwsze na co zwróciłem uwagę po wejściu, to piłki z autografami znanych piłkarzy usytuowane za biurkiem prawnika. I mowa tutaj o naprawdę znanych postaciach, ponieważ były tym futbolówki z podpisami takich graczy jak Pele, Messi, Maradona, czy Hagi. Zanim jednak nacieszyłem oczy tym widokiem, Leon Mielcar zaskoczył nas do tego stopnia, że Andrzej o mały włos nie zemdlał.

Leon Mielcar: Myślałem, że wybitny komisarz Andrzej Kostrzewski zjawi się dopiero jutro. No cóż, miłe zaskoczenie, ale przejdźmy do rzeczy. Proszę mi powiedzieć, jak zginęli moi synowie?

Andrzej Kostrzewski: Skąd pan o tym wie?

LM: Panie Kostrzewski, rano dostałem trzy telefony w tej sprawie od przyjaciół z policji. Proszę więc odpowiedzieć na moje pytanie.

AK: Jutro będziemy mieli wyniki sekcji zwłok.

LM: Wiem. Pytam, co może mi pan powiedzieć teraz. Zostali powieszeni i co dalej?

Widziałem, że Andrzej jest wyraźnie zdezorientowany, więc postanowiłem się wtrącić: – Ma pan rację, zostali powieszeni, ale nie wiadomo, czy to było przyczyną zgonu. Tego dowiemy się jutro. 

LM: Doceniam pana jako piłkarza, ale prosiłbym jednak, żeby sprawą zabójstwa moich synów zajmowała się policja, a nie z całym szacunkiem… Były zawodnik Śląska Wrocław. Zresztą w sumie, jak policja ma zajmować się tym, tak jak 13 lat temu, to może lepiej niech tego nie robi. Wtedy niepotrzebnie odpuściłem, teraz już tego błędu nie popełnię. A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę wykonać kilka telefonów. Do wiedzenia.

Ciąg dalszy nastąpi.

Autor wzorował się na powieściach Tess Gerritsen i Simona Becketta.

***

Kto jest kim?

Słynna Piątka Zaginionych 

– Adam Cichocki (pseudonim Cichy)

– Marek Korzuch

– Maciej Mostowiak

– Bogdan Zych

– Jacek Kapusta

Myśliwi, którzy znaleźli ciała w leśniczówce

– Janusz Okoń (trener)

– Jan Kopara

Detektyw

Andrzej Sierniak – Główny bohater. Były piłkarz, który został po zakończeniu kariery detektywem.

Naczelny Inspektor 

Andrzej Kostrzewski – Dowodzi akcją.

Pozostali

Ania – Żona Andrzeja Sierniaka

Leon Mielcar – Prawnik. Ojciec braci, których ciała znaleziono w leśniczówce.

Łukasz i Paweł Mielcarowie – Zaginieni bracia, których ciała znaleziono w leśniczówce.

 

Komentarze

komentarzy