Historia Futbolu: Dudek dance i wielki triumf Liverpoolu

W czasach, gdy jeszcze niewiele osób w Polsce znało słowo „remontada” właśnie takiego niewiarygodnego czynu dokonał Liverpool pewnego majowego wieczora w Stambule. Finał rozegrany w tym tureckim mieście należy prawdopodobnie do najbardziej dramatycznych spośród wszystkich meczów europejskich pucharów w historii.

Wszystko jednak rozpoczęło się… tradycyjnie od eliminacji. To w nich Liverpool pokonał w dwumeczu austriacki Grazer AK, jednak łatwo nie było. W Grazu Steven Gerrard strzelił dwa gole, ale w rewanżu, na Anfield, goście byli lepsi i zabrakło im tylko jednego gola, by doprowadzić do dogrywki.

Jednak wśród wszystkich „kwalifikantów” najciekawsze mecze były z udziałem… słoweńskiej Goricy. Słoweńcy pierwsze dwie rundy przeszli jak burza. Najpierw 7:3 z Florą Tallin, później 6:2 FC Kopenhagą. Dwumecz z Duńczykami był niezwykle dziwny, wszak pierwszy mecz w Słowenii padł łupem gości 2:1, a w rewanżu Gorica wygrała aż 5:0. Szkopuł w tym, że w ostatniej rundzie trafili na świeżo upieczonego finalistę minionej edycji – AS Monaco. Francuzi zrobili sobie treningi strzeleckie, łącznie aplikując rywalom z Bałkanów dziewięć goli.

Z niespodzianek można odnotować wygraną irlandzkiego Shelbourne nad Hajdukiem Split. Nieco mniejszą był awans Maccabi Tel-Aviv kosztem PAOK-u Saloniki. Wszystko jednak rozstrzygnęło się w pierwszym meczu przez pomyłkę Greków. W Salonikach goście wygrali w regulaminowym czasie 2:1, ale w 67. minucie na boisku pojawił się Cypryjczyk Liasis Louca, który ponad cztery lata wcześniej(!) dostał czerwoną kartkę w meczu Pucharu Intertoto pomiędzy Nea Salaminą a Austrią Wiedeń. Pomocnik powinien pauzować dwa mecze, więc jasnym było, że wszystko skończyło się walkowerem na korzyść Maccabi.

Co ciekawe w decydującej fazie eliminacji wystąpiły dwie izraelskie drużyny, ale Maccabi Hajfa odpadła z Rosenborgiem.

Zagraj w BETFAN pierwszy kupon BEZ RYZYKA! Jeśli przegrasz, zwrot do 100 PLN trafi na Twoje KONTO GŁÓWNE z możliwością natychmiastowej wypłaty!

Kolejny pech w losowaniu

O ile odpadnięcia z Anderlechtem można było żałować pod względem piłkarskim, o tyle lato 2004 znowu było pechowe pod kątem losowania. Najpierw Wisła Kraków rozbiła WIT Georgie Tbilisi aplikując jej w dwumeczu aż 11 goli, a wygrana 8:2 w stolicy Gruzji była niezwykle efektowna. Kłopot jednak w tym, że rundę później na krakowian czekał… Real Madryt.

To byli galacticos w pełnej krasie. Casillas, Salgado, Roberto Carlos, Luis Figo, David Beckham, Zinedine Zidane, Raul czy Ronaldo. Pominęliśmy zaledwie trzech zawodników pierwszego składu, więc widać, jaką ekipę miał wtedy do dyspozycji Jose Antonio Camacho.

Przyjazd Realu do Krakowa był szeroko relacjonowany przez wszelkie media. Chyba tylko wizyta papieża lub przyjazd prezydenta USA mogły wtedy przebić tamto wydarzenie.

Jednak to wracający z wypożyczenia Fernando Morientes był bohaterem przy Reymonta. Dwa jego trafienia w zasadzie rozwiały wątpliwości, że sensacji nie będzie. Dwa tygodnie później Real w identycznym składzie ograł Wisłę 3:1. Wówczas gola dla Królewskich strzelił m.in. Francisco Pavon, czyli wychowanek, który zasłynął w jednym z powiedzeń Florentino Pereza o „Zidanes y Pavones” jako mieszance gwiazd i wychowanków, na którą miał zamiar stawiać Perez. Honor Białej Gwiazdy uratował Damian Gorawski, który w końcówce pokonał Casillasa.

Grupa śmierci, popisy Krzynówka

Bardzo ciekawy skład miała grupa A, w której zmierzył się finalista i półfinalista ostatniej edycji – Monaco i Deportivo La Coruna oraz przyszły zwycięzca. Zresztą Liverpool awans do 1/8 finału zapewnił sobie w ostatnich dziesięciu minutach ostatniej kolejki. Neil Mellor dał prowadzenie, które jednak na niewiele by się stało, więc dopiero Steven Gerrard poprawił, dzięki czemu zrównali się punktami, ale za pomocą lepszego bilansu meczów bezpośrednich wyprzedzili Olympiakos.

Skompromitowała się Roma, która zdobyła zaledwie jeden punkt, a na otwarcie rywalizacji przegrała… walkowerem. W Rzymie Dynamo Kijów prowadziło do przerwy 1:0, a schodzącego Andersa Friska rzucił jakimś przedmiotem jeden z kibiców. Efektem tego było przedwczesny koniec, walkower oraz dwa mecze przy pustych trybunach.

Rzutem na taśmę fazę grupową przebrnęło FC Porto. Już bez Jose Mourinho i całej baterii swoich gwiazd nie byli aż tak groźni. Najlepiej o tym świadczy fakt, że Portugalczycy po czterech kolejkach mieli na swoim koncie dwa punkty i jednego gola! Wtedy jednak w kluczowym meczu ograli CSKA w Moskwie, a w ostatniej kolejce wyprzedzili Rosjan wygrywając z Chelsea.

Swoją drogą układ tamtej grupy mógł wzbudzać wiele kontrowersji. Roman Abramowicz właściciel Chelsea i – wówczas – CSKA oraz FC Porto, w którym jeszcze kilka miesięcy wcześniej grało wielu obecnych – wtedy – graczy Chelsea z trenerem na czele. Chyba nie trzeba tłumaczyć, ile emocji przyniosła wygrana Porto w ostatniej kolejce, z decydującym golem w 85. minucie…

Polacy też mieli swoje pięć minut radości w grupie. Przede wszystkim przy okazji domowych meczów Bayeru Leverkusen. Jacek Krzynówek trafiał i przeciwko Realowi(3:0), i przeciwko Romie(3:1).

Pogromy, racę i gol widmo(?)

Zresztą w 1/8 finału, gdy Bayer odpadł z Liverpoolem również dorzucił jedno trafienie. Jednak największym wydarzeniem w tej fazie rozgrywek był popis Olympique Lyon. Francuzi już w Bremie zapewnili sobie awans wygrywając 3:0, ale u siebie poprawili i rozgromili Werder 7:2! Zresztą to był wybitnie francuski mecz, bo oba trafienia dla Niemców zaliczyli… Francuzi – Johan Micoud i Valerien Ismael.

Rundę później doszło do derbów Mediolanu, które skończyły się skandalem. W pierwszym meczu Milan jako gospodarz wygrał 2:0, a w rewanżu prowadził 1:0. Wtedy jednak kibice Interu wyrzucili na boisko racę, a jedna z nich trafiła golkipera lokalnego rywala – Didę. W ten sposób mecz został przerwany, a wynik zweryfikowany jako walkower na korzyść Rossonerich.

W półfinałach było dopiero gorąco. PSV zabrakło kilku minut, by doprowadzić do dogrywki z Milanem. Jeszcze ciekawiej było w angielskim pojedynku Chelsea z Liverpoolem. Tam padł tylko jeden gol, ale do dzisiaj nie udało się rozstrzygnąć czy piłka po strzale Luisa Garcii przekroczyła linię bramkową! Sędziujący tamto spotkanie Słowak Lubos Michel uznał, że tak i było jasne, że Mou nie obroni tytułu.

Cud w Stambule

W zasadzie na finał można byłoby przeznaczyć nie tyle osobny tekst, co serię tekstów… W Stambule doszło do starcia ekip, które były na podium zaraz za Realem. Wówczas Królewscy mieli na swoim koncie dziewięć pucharów, Milan sześć, a Liverpool stał na najniższym stopniu podium, wraz z Bayernem, z czterema sztukami. Różnica była taka, że LFC byli jedynym rodzynkiem w tym gronie, który nie miał na swoim koncie wygranej Ligi Mistrzów, gdyż ostatni triumf święcił w 1984 roku!

Zagraj w BETFAN pierwszy kupon BEZ RYZYKA! Jeśli przegrasz, zwrot do 100 PLN trafi na Twoje KONTO GŁÓWNE z możliwością natychmiastowej wypłaty!

Po 45. minutach wydawało się, że w tej materii żadnych zmian nie będzie. Kto wówczas mógł się spodziewać, że Milan prowadzący 3:0 po dwóch golach Hernana Crespo i Paolo Maldiniego. Tyle że już kwadrans po przerwie rzeczywistość była zupełnie inna. Steven Gerrard, Vladimir Smicer i Xabi Alonso odwrócili losy spotkania. Jak mawiał klasyk, to nie było koniec, a nawet nie było mowy o początku końca. To był dopiero koniec początku!

Goli w regulaminowym czasie i dogrywce kibice, co prawda nie zobaczyli, ale byli świadkami spektakularnej, i przypadkowej jednocześnie, obrony Jerzego Dudka, który po raz pierwszy zatrzymał Andrija Szewczenkę.

Rzuty karne to osobna historia. Jerzy Dudek do tej pory nie był znany jako ekspert od bronienia karnych. Tymczasem jego hipnotyzujący taniec, okrzyknięty później na całym świecie Dudek dance, okazał się skuteczny. Najpierw zaczarował Serginho, który posłał piłkę w trybuny, co patrząc na fakt, że na stadionie Ataturka jest bieżnia, było „osiągnięciem”. Później Dudek już sam zatrzymał Andrę Pirlo i wspomnianego Szewczenkę. Ukrainiec podobnie jak dwa lata wcześniej wykonał ostatniego karnego w Lidze Mistrzów. Wtedy pokonał Buffona i zapewnił Milanowi tytuł, a w Stambule pogrzebał szansę Włochów.

***

Poprzednie odcinki cyklu:

Pierwszy finał XXI wieku

Legendarny gol Zidane

Najgorszy finał w historii?

Narodziny legendy Mourinho

Komentarze

komentarzy