Gdy w 2005 roku Milan poniósł jedną z najboleśniejszych porażek w swojej historii, Carlo Ancelotti i spółka nie podejrzewali, że 24 miesiące później nadarzy się piękna okazja do rewanżu. Również na wschodzie Europy, również po długiej i krętej drodze do decydującego meczu, jednak z happy endem i ostatnim dużym trofeum w rękach „Wielkiego Milanu”.
Rodząca się potęga na drodze
Tym razem mistrzem kraju była Legia Warszawa, która rozpoczęła od drugiej fazy eliminacji. W niej trafili na islandzki Hafnarfjordur, który ograła po dwóch zwycięstwach. Co ciekawe na wyjeździe strzelcem był Elton, który później raczej wsławił się pozaboiskowymi wyczynami w Warszawie. W rewanżu łatwe 2:0 i w ostatniej rundzie czekał Szachtar Donieck.
Tam niestety lepsi okazali się Ukraińcy. W Doniecku skończyło się na bramce Elano z rzutu karnego. W rewanżu rozpoczęło się od gola Piotra Włodarczyka, co dawało nadzieje na walkę o awans. Jednak trzy szybkie ciosy Szachtara sprawiły, że marzenia trzeba było odłożyć o kolejne dwanaście miesięcy.
Bułgarska sensacja
Bułgarska piłka dzisiaj, nie licząc Łudogorca, jest na dnie, ale warto wiedzieć, że czternaście lat wcześniej Levski Sofia ośmieszył czwartą drużynę Serie A! Już sam awans Chievo Werona do eliminacji był dużą sensacją, mimo tego awans do fazy grupowej dla przedstawiciela topowej ligi w Europie miał być obowiązkiem i formalnością.
Tak jednak nie było. W Sofii Levski wygrał 2:0 i do Werony pojechał z poważną zaliczką. W rewanżu wynik ani przez minutę nie był zagrożony, skoro Bułgarzy znowu prowadzili w tym samym stosunku. Ostatecznie Włosi uratowali resztki honoru remisując 2:2, ale i tak była to największa sensacja ówczesnej edycji.
Niespodziankę sprawiła też FC Kopenhaga w starciu z Ajaxem. Można powiedzieć, że były to „derby” klubów grających na stadionach z zasuwanym dachem. Na Parken Ajax wygrał 2:1 i wydawało się, że w Amsterdamie dopełni formalności, a tymczasem Duńczycy byli lepsi o dwa gole, w tym jednego samobójczego autorstwa Thomasa Vermaelena, który już wtedy wykazywał symptomy bycia pechowym…
Nudne grupy
Bardzo ciekawa była rywalizacja w grupie A. Tam doszło do spotkania mistrza Hiszpanii, Anglii i wicemistrza Niemiec, kolejno Barcelona, Chelsea i Werder Brema. Bez kłopotów awans wywalczyła Chelsea, ale batalia o drugie miejsce trwała do ostatniej kolejki, gdy doszło do bezpośredniego meczu. Barca grała z Werderem i musiała wygrać, żeby pozostać w LM, a przecież – jak wiecie z poprzedniego odcinka – byli obrońcami trofeum. Szybkie gole Ronaldinho i Eidura Gudjohnsena załatwiły sprawę i obyło się bez niespodzianki.
W pozostałych grupach również rezultaty, które śmiało można było przewidzieć przed rundą. Ciekawie było np. w grupie H, gdzie Milan nie miał kłopotów z ograniem przeciwników ze średniej półki, ale odpuścił ostatni mecz z Lille. Francuzi skorzystali i wygrali na San Siro, dzięki czemu rzutem na taśmę wyprzedzili AEK Ateny. Grecy przegrywali z Anderlechtem 0:2 i udało im się doprowadzić do remisu, ale czasu na zwycięskiego, i dającego awans, gola już nie strzelili.
Zaskakująco słabo spisała się trzecia drużyna z Niemiec HSV Hamburg. Drużyna z portowego miasta awansowała po eliminacjach, ale do ostatniej kolejki nie miała ani jednego punktu, a dodatkowo w pięciu meczach straciła aż 13 goli! Dopiero w końcówce meczu z CSKA Moskwa uratowali honor ratując wynik z 1:2 na 3:2.
Kompromitacja Romy
W fazie pucharowej najgłośniej było rzecz jasna o dwumeczu Manchesteru United z AS Romą z 1/4 finału. Najpierw na Stadio Olimpico wszystko dobrze przebiegło dla Włochów, którzy wywalczyli niewielką zaliczkę przed rewanżem – 2:1. Jednak tego, co się stało na Old Trafford nikt nie był w stanie przewidzieć. Michael Carrick, Alan Smith, Wayne Rooney oraz Cristiano Ronaldo już do przerwy rozbili rzymian. Po przerwie jeszcze Carrick i CR7 dorzucili kolejne ciosy, na które próbował odpowiedzieć Daniele De Rossi. Ostatecznie gości dobił Patrice Evra i wygrana 7:1 stała się faktem. Taki wynik nawet na słabeuszu w grupie robiłby wrażenie, a co dopiero, gdy chodziło o starcia TOP8 drużyn w Europie!
W półfinale jednak Czerwone Diabły już tak łatwo nie miały i rewanż na nich wzięła inna włoska ekipa – Milan. Carlo Ancelotti i spółka mieli do wyrównania rachunki za Stambuł 2005 i dzięki dobrej postawie Liverpoolu udało się doprowadzić do rewanżu. The Reds znowu trafili na Chelsea w półfinale i znowu okazali się lepsi. Tym razem pomogły im karne, po tym jak gospodarze obu spotkań wygrali po 1:0.
Powtórka z rozrywki
Rewanż za Stambuł i jednocześnie mecz dwóch drużyn, które… rozpoczynały od eliminacji! Milan ograł Crveną zvezdę, zaś Liverpool – nie bez kłopotów – Maccabi Hajfa.
Milan dość długo się rozkręcał, w końcu w grupie bilans 3-1-2 przy takich rywalach jak Lille, AEK Ateny czy Anderlecht na nikim nie mógł robić wrażenia, podobnie jak pokonanie Celtiku w 1/8 finału. Szkotów ograli dopiero po dogrywce, uprzednio dwukrotnie remisując bezbramkowo! Potem jednak ograli Real i Manchester United napędzając się przed finałem.
Liverpool był dużo pewniejszy w grupie, ale faza pucharowa była równie nerwowa, co w Mediolanie. Jako się rzekło rzuty karne pomogły w półfinale. Wcześniej jednak pewnie pokonali PSV, a także skorzystali z zasady goli na wyjeździe, gdy grali z Barceloną.
Bez emocji
Przed ateńskim finałem wiele osób ostrzyło sobie zęby pamiętając emocje sprzed dwóch lat. Tym razem jednak Milan trochę poczekał ze strzelaniem goli. Jedyne, co się powtórzyło to gol do szatni, z tą różnicą, że było to trafienie na 1:0, a nie 3:0, jak w Turcji. Pod koniec Filippo Inzaghi miał już dublet i nawet gol Dirka Kuyta z 89. minuty niczego nie zmienił, choć zapewne fani Rossonerrich już zapewne kreślili katastroficzne wizje powtórki.
***
Poprzednie odcinki cyklu: