#14 Mecz o Życie – Nowe okoliczności

Postanowiliśmy ruszyć z nowym cyklem z gatunku football fiction. Dość nietypowym, ponieważ czegoś takiego jeszcze nie było w polskich mediach sportowych. „Mecz o Życie”, bo tak nazywa się ta seria jest kryminałem, w którym głównymi bohaterami są osoby ze świata futbolu. By nie było jednak zbyt nudno, występują pod fikcyjnymi nazwiskami. Tym samym będziecie mieli dodatkową zabawę, by odgadnąć kim jest detektyw Sierniak, Janusz myśliwy, czy wiele innych postaci. Kolejne odcinki będziemy publikować, co jakiś czas. Intensywność zależy od tego, jak wam się spodoba ten pomysł… Zapraszamy do lektury czternastego rozdziału. 

Jeśli nie czytałeś wszystkich rozdziałów „Meczu o Życie”, nie zaczynaj czwartego, ponieważ niewiele zrozumiesz. Zaległości można nadrobić tutaj:

1. rozdziałWisielcy

2. rozdziałNadzieja

3. rozdział Złotówa

4. rozdziałKraków

5. rozdziałPrywatne śledztwo

6. rozdziałWolność

7. rozdział Choroba

8. rozdział – Wybaczenie

9. rozdział – Prawda

10. rozdziałKażdego można złamać 

– Na dole znajduje się również ściągawka, w której szybko sprawdzicie imiona i nazwiska głównych bohaterów.

11. rozdział – Spisek 

12. rozdziałWiara w przyjaźń

13. rozdział – Przygotowania

14. rozdział – Nowe okoliczności

***

Prawnik powiedział nam, że wylatujemy o 10:00 rano w czwartek, a na miejscu w Hanoi będziemy po dziewięciu godzinach lotu. Na szczęście nie mieliśmy mieć żadnej przesiadki po drodze w Pekinie, czy Dubaju, jak to zwykle bywa w przypadku takich lotów. Nie było to jednak dziwne, ponieważ Złotówa załatwił nam tak jakby prywatny samolot. Co prawda nie mieliśmy lecieć sami, a z jakimiś informatykami, którzy pracują w Samsungu w Berlinie. Podobno nie mieli stanowić żadnego problemu, a załoga samolotu miała wiedzieć, że wniesiemy na jego podkład broń, podsłuchy i inny sprzęt. Na lotnisku w Hanoi też miała być osoba, która odpowiednio poprowadzi nas przez bramki. Wiz jako takich nie musieliśmy mieć, ponieważ takowe na trzydziestodniowy pobyt w Wietnamie można załatwić przez Internet za kilka dolarów.

Przy stole siedzieliśmy do późnych godzin nocnych. Muszę przyznać, że cała czwórka miała mocną głowę do picia, ponieważ opróżniliśmy osiem półlitrowych butelek wódki. Najbardziej pijany z nas wszystkich byłem chyba ja, ale co najważniejsze obyło się bez żadnych ekscesów. Potrafiliśmy normalnie rozmawiać, przez moment pogadaliśmy nawet o piłce, co przerwał Złotówa, który zakomunikował, żeby wrócić do sprawy, gdyż zaraz się zaprzyjaźnimy. Nie powiem, byłem zdziwiony takim obrotem spraw, ale to dobrze. W końcu za kilka dni mieliśmy polecieć do Wietnamu, w którym planowaliśmy spędzić razem około miesiąca.

Byłem podekscytowany sprawą, że wreszcie nabrała rozpędu, ale Ania zaczynała tracić cierpliwość. W końcu w domu nie było mnie już od ponad miesiąca. Dlatego nazajutrz rano postanowiłem przed wylotem pojechać do domu chociaż na dwa dni. Wiedziałem, że gdybym powiedział żonie o wylocie do Wietnamu przez telefon, mogłaby mi tego nigdy nie wybaczyć.

***

W poniedziałek około 12:00 przyjechałem do domu. Droga z Krakowa do Gdańska była wyjątkowo spokojna, więc nawet za bardzo się nie zmęczyłem. Dziewczynom nic nie mówiłem, że przyjeżdżam, ponieważ chciałem im zrobić niespodziankę. I to był błąd, ponieważ nie zastałem ich w domu. Niewielki jednak, gdyż zadzwoniłem do Ani i okazało się, że są z moją Zuzią w Gdyni na rowerach. Nie zdradziłem się, iż jestem w Gdańsku i ruszyłem w drogę na naszą ulubioną trasę. Odnalezienie dziewczyn zajęło mi około 45 minut. Warto było trzymać przyjazd w tajemnicy, ponieważ ich zaskoczenie i radość były tak wielkie, jak chyba nigdy. Niesamowita sprawa. Tyle razy człowiek wracał z długich zgrupowań, delegacji już w związku z nowym fachem, lecz tym razem to nasze spotkanie po nieco ponad miesiącu było wyjątkowe.

Po chwili radość, Zuzia zapytała, czy wróciłem już na stałe, co starałem się zbyć. Wówczas zobaczyłem jednak, że radość z twarzy Ani zamienia się w rozczarowanie. Poprosiłem córkę, żeby przyniosła nam nasze ulubione lody – kokosowy, słony karmel i mascarpone z malinami. Chętnie to uczyniła, ale poprosiła również byśmy się nie kłócili. Uśmiechnąłem się do niej i odparłem, że rodzice nie kłócą się prawie nigdy. Gdy Zuza się oddaliła odpowiedziałem Ani o sprawie tyle co mogłem, w sumie nawet więcej niż powinienem. Wyjaśniłem dlaczego lecimy do Wietnamu i zapewniłem, że po powrocie wszystko już będzie jasne, a nasze życie wróci do normalności. Nie była tym zbyt przesadnie usatysfakcjonowała, ale obiecałem jej również, że to na pewno moja ostatnia sprawa. Inaczej mówiąc zapewniłem ją, że po powrocie z Wietnamu przechodzę na emeryturę.

W domu spędziłem naprawdę fantastyczne chwile. Cieszę się, że mam tak mądrą żonę, ponieważ ustaliliśmy, że nie przez te kilka dni nie będziemy rozmawiać o sprawie i moim wyjeździe do Wietnamu. Trzymaliśmy się tego do środy wieczora, którego pożegnałem się również z córką. Ania natomiast powiedziała mi piękne słowa: – Pamiętaj, żebyś w Wietnamie był skupiony na sprawie, uważa na siebie i myśl tam tylko o sobie. Moja złość i rozczarowania nie mają dla ciebie wówczas istnieć. Nie mogę się doczekać aż wrócisz, czekamy na ciebie w domu kochany. 

Nie wzruszam się zbyt często, ale zdarza mi się to co jakiś czas. Nawet na filmach potrafię uronić łzę, i tak było także tym razem. Jednak to nie film, a życie, które tylko wygląda jak amerykański kryminał.

Do Warszawy, bo stamtąd mieliśmy wylot, wyjechałem przed północą, na miejsce dojechałem około godziny 05:00. Udałem się do apartamentu, który zarezerwował nam Kostrzewski. Andrzej był na nogach, ponieważ przed chwilą wstał, co oceniłem po jego odzieniu i zaspanych oczach. Zapytałem od kiedy tutaj jest, oznajmił, że od poniedziałku. Jakoś niespecjalnie miałem ochotę dopytywać czemu nie wrócił do bliskich na te kilka dni, a on z całą pewnością też nie chciałby odpowiadać na to pytanie. Zaparzyłem kawę, którą wypiliśmy na tarasie, paląc przy tym papierosa i rozmawiając o sprawie.

AK: Jak spędzałeś czas z żoną i córką, czego ci zazdroszczę, siedziałem tutaj i wałkowałem nagrania. Odkryłem jedną rzecz, która moim zdaniem może mieć związek ze sprawą. Wydaje mi się, że możemy znać Gruchę, z którym gadał Zych. Przecież ten gość zaciąga zupełnie tak samo, jak były właściciel i prezes Zawiszy Bydgoszcz. Może to całe jego odcięcie się od futbolu, to była tylko przykrywka?

Zamiast odpowiedzieć na pytanie, poprosiłem Andrzeja, żeby raz jeszcze włączył fragmenty nagrań, w których rzekomo słychać Mariana Karcjucha, byłego prezesa bydgoskiego klubu, a wcześniej także agenta piłkarskiego. Wsłuchałem się mocno, ale miałem pewne wątpliwości. Faktycznie głos i sposób mówienia był podobny, ale nie było charakterystycznego „łeee”. Nie wydawało mi sie również, by Karcjuch zajmował się brudną robotą. Bo umówmy się, nigdy nie był kryminalista. Miał opinię nie bandziora, a gościa, który nie potrafi opanować emocji i może małego krętacza. Stąd podszedłem do tej nowiny dość sceptycznie: – Andrzej, może jakieś podobieństwo jest, ale przecież gdyby to był on, Złotówa na pewno by go poznał. 

AK: No a jaką masz pewność, że nie poznał, tylko nam o tym nie powiedział?

AS: Jasne, ale nie pasuje tutaj jeszcze kilka kwestii. Głos jest faktycznie podobny, ale nie dałbym ręki, że to on. Druga sprawa, Karcjuch to jednak typ człowieka, który rządzi, a nie jest pośrednikiem latynoskiego gangstera. 

AK: A mi się wydaje, że Karcjuch był cwaniakiem i jakoś nie zdziwiłbym się, gdyby w tej Valencii, czy gdzie on tam podobno siedzi, zabrał się za taką robotę. 

AS: Okej, przyjmijmy, że to faktycznie Karcjuch, jak to sprawdzimy i co to nam pomoże w sprawie?

AK: Wielu opcji nie mamy, ale nie zaszkodzi w samolocie zapytać o to Złotówę. Najlepiej nie wprost, a podejść go jakoś. Wymyśl coś, w końcu to ciebie traktuje jak niemal przyjaciela.

Andrzej oczywiście musiał zakończyć rozmowę w swoim stylu z przekąsem, ale mówiąc szczerze lubiłem w nim to coraz bardziej. Gdy przyjechaliśmy na lotnisko, goście z Samsunga byli już po odprawie w samolocie, a my wraz ze Złotówą i Mielcarem wsiedliśmy na końcu. Właściwie bez żadnej odprawy, co mimo wszystko było dla mnie dość dziwne, ale dla całej reszty – sądząc po minach – niekoniecznie.

W samolocie każdy z nas usiadł sam, ponieważ siedzieliśmy w pierwszej klasie, ale byłem dość blisko Złotówy. Gdy chciałem go podejść i zapytać o Karcjucha, wyczuł sprawę i bez owijania w bawełnę oznajmił, że zajęło nam to dużo czasu, by sobie to uświadomić. Grucha, to faktycznie był Marian Karcjuch!

Ciąg dalszy nastąpi…

Autor wzorował się na powieściach Tess Gerritsen i Simona Becketta.

***

Kto jest kim?

Słynna Piątka Zaginionych 

– Adam Cichocki (pseudonim Cichy)

– Marek Korzuch

– Maciej Mostowiak

– Bogdan Zych

– Jacek Kapusta

Myśliwi, którzy znaleźli ciała w leśniczówce

– Janusz Okoń (trener)

– Jan Kopara

Detektyw

Andrzej Sierniak – Główny bohater. Były piłkarz, który został po zakończeniu kariery detektywem.

Naczelny Inspektor 

Andrzej Kostrzewski – Dowodzi akcją.

Pozostali

Ania – Żona Andrzeja Sierniaka

Zuzanna – Córka Andrzeja Sierniaka

Leon Mielcar – Prawnik. Ojciec braci, których ciała znaleziono w leśniczówce.

Jadwiga Mielcar – Żona Leona Mielcara

Łukasz i Paweł Mielcarowie – Zaginieni bracia, których ciała znaleziono w leśniczówce.

Witold Biernacki (Złotówa) –  Były prezes Śląska Wrocław zamieszany w zaginięcie braci Mielcarów.

Laura Biernacka – Córka Złotówy

Adam Zielak – Prawnik Złotówy.

Władysław Zientara – Były komendant policji Głównej w latach 1990-2008. Zamordowany na Mazurach w 2012 roku.

Marian Karcjuch (pseudonim Grucha) – Były właściciel Zawiszy Bydgoszcz i agent piłkarski. Pośrednik mafii na terenie Polski

Awgan – Członek mafii o meksykańskich korzeniach